Były wszędzie – ukryte w kieszeniach płaszczy, za szufladami, pod podłogą. Setki, wszystkie zaadresowane do „Jonasa”. Strony pełne przeprosin, półwierszy, ptaków nabazgranych w kątach. Na jednej widniał napis:
„Jonas, znowu dziś słyszałem skrzypce. Mówiłeś, że wrócisz, kiedy wrócę. Pomalowałem korytarz na żółto. Upiekłem ciasto orzechowe. Nie przyszedłeś. Jestem zmęczony. Może przyszłej wiosny?”
Nie mieliśmy pojęcia, kim był Jonas. Żadnych zdjęć. Żadnych dokumentów. Tylko tusz i tęsknota.
Pokazaliśmy Marcusowi listy, spodziewając się obojętności. Zamiast tego poprosił o możliwość przeczytania. Usiadł po turecku na podłodze, cicho przewracając stronę za stroną. Potem powiedział cicho:
„Opowiedziała mi o Jonasie. Grał na skrzypcach. Miał znamię na lewym policzku”.
Wyciągnęliśmy kolejny list. I oto był:
„Nienawidziłeś tego kapelusza, Jonas. Mówiłeś, że swędzi. Tego lata słońce sprawiło, że twoje znamię zrobiło się czerwone – jak truskawka”.
„Skąd to wiesz?” zapytaliśmy.
„Ona mi powiedziała” – powtórzył.
Pani Dragu od lat prawie z nikim w tym budynku nie rozmawiała. A jednak oto był Marcus – jej powiernik, jej świadek.
Przez następny tydzień Marcus pomagał nam w porządkowaniu jej rzeczy. Przyniósł zakurzone pudełko z napisem „płyty”. W środku znajdowały się stare płyty winylowe. Na jednej z nich, wyblakłym atramentem, nabazgrano „Jonas gra utwór 3”. Słuchaliśmy. Melodia na utworze 3 była krucha, bolesna – skrzypce śpiewające gdzieś z głębi pamięci.
Potem przyszedł do nas Marcus z płóciennym zawiniątkiem. W środku były zniszczone skrzypce. W futerale znajdowała się notatka:
„Znajdź swój własny głos”.
Zabrał go na górę.