A następnego ranka – o czwartej nad ranem – korytarz wypełnił się dźwiękami. Nie tupnięciami ani trzaskami, ale muzyką. Ciche, rozważne dźwięki starych skrzypiec, malujące ciszę melancholią.
Zapukaliśmy. Otworzył drzwi.
„Pomyślałem, że spróbuję” – powiedział.
„Grasz?” zapytaliśmy.
„Powiedziała mi, że powinienem” – odpowiedział, wskazując na zdjęcie na półce: młoda pani Dragu obok chłopca ze skrzypcami. Znamię nie do pomylenia.
„Dała mi to przed śmiercią” – powiedział Marcus. „Powiedziała mi, żebym zrozumiał miłość, zanim zniknie”.
Wiedziała. Nie tylko hałasowała – komponowała żałobę, rozbrzmiewała w niej strata, powtarzała miłość, która nie odwzajemniła się.
Niedługo potem Marcus ogłosił, że odchodzi.
„Dlaczego teraz?” zapytaliśmy.
Uśmiechnął się. „Znalazłem to, po co przyszedłem”.
Wyszedł z plecakiem i skrzypcami.
Mijały miesiące. Mieszkanie zostało ponownie wynajęte. Dwa razy. Za każdym razem lokatorzy szybko się wyprowadzali.
„Za cicho” – powiedzieli. „Ciężko”.
Potem przyszedł list, bez adresu zwrotnego. W środku znajdował się wycinek z gazety z odległego miasta. Nagłówek:
„Młody mężczyzna ożywia miejski rynek porannymi występami skrzypcowymi oddającymi hołd lokalnej legendzie”.
Był sobie Marcus, pod fontanną pełną kwiatów. W wywiadzie opowiadał o starszej kobiecie, która dała mu skrzypce i kazała mu odnaleźć swój głos. Grał każdego ranka o czwartej rano – nie po to, by przeszkadzać, lecz by z intencją powitać dzień.
„Ona nie była szalona” – powiedział. „Czekała, aż ktoś ją usłyszy”.
Wróciliśmy do jej mieszkania, nie po to, żeby sprzątać i pakować, ale żeby posiedzieć. W szufladzie, którą wcześniej przegapiliśmy, znajdowała się ostatnia notatka:
Drogi, miły nieznajomy,
jeśli to czytasz, to znaczy, że mnie przeżyłeś. Dobrze.
Mam nadzieję, że słuchałeś – nie tylko uszami, ale i sercem.
Jonas zawsze mawiał, że cisza jest okrutniejsza niż krzyk.
Twórz muzykę. Nawet gdy boli.
—L.
Oprawiliśmy notatkę.
I co roku, o czwartej rano w dniu jej śmierci, odtwarzamy utwór nr 3. Loud. Nie po to, by oddać hołd zakłóceniu spokoju, ale by uczcić to, co pod nim żyło: głos czekający na usłyszenie.
Czasami ci, których nazywamy „trudnymi”, po prostu noszą w sobie złamane serce, o którego rozpakowanie nikt nie prosił. A czasami tylko cichy lokator słucha wystarczająco długo, by pomóc mu znów przemówić.