Katedra rozświetlała się delikatnym blaskiem świec, a w środku panowała absolutna cisza. Preston Aldridge siedział w pierwszym rzędzie z twarzą wyrzeźbioną z żalu, gdy chór szeptał ostatnie dźwięki. To było pożegnanie ojca z jego jedynakiem. Nabożeństwo, w którym żaden rodzic nie chce uczestniczyć. Ta cisza została przerwana, gdy ciężkie drzwi otworzyły się z hukiem i do środka wtoczył się chudy chłopiec w brudnych ubraniach.
Pobiegł prosto środkowym przejściem. Jego głos załamał się, gdy krzyknął, a każde słowo drżało z natarczywości. „Zatrzymajcie pogrzeb. Wasza córka żyje”.
Fala szeptów przetoczyła się przez tłum. Niektórzy goście cofnęli się, inni spojrzeli na niego gniewnie, jakby przyszedł im przerwać, by siać chaos. Preston tylko patrzył, z zapartym tchem w piersi. Chłopiec dotarł do trumny i uklęknął, opierając dłonie płasko na wypolerowanym drewnie.
„Nazywam się Jace Rowley” – powiedział. Jego oddech był nierówny. „Wiem, co stało się z Talią. Widziałem prawdę. Ona nie odeszła”.
Ochrona ruszyła w jego stronę, ale Preston powoli uniósł rękę. „Niech mówi”.
Jace przełknął ślinę. Jego głos uspokoił się na tyle, by móc kontynuować. „Byłem tamtego wieczoru za klubem. Widziałem mężczyznę ciągnącego ją w stronę alejki. Dał jej zastrzyk. Myślałem, że może jej pomaga, dopóki nie zobaczyłem, jak jej ciało wiotczeje. Żyła, ale ledwo oddychała. Zostawił ją na chodniku, bo myślał, że nikt nie patrzy”.
Po pokoju przetoczyły się szmery. Preston poczuł, jak zimny strach ściska mu pierś.
