W chwili, gdy Karen Dalton weszła do przestronnego holu siedziby Helix Bank, wyczuła, że coś jest nie tak. Popołudniowe słońce, zazwyczaj sączące się przez szklane ściany, łagodziło zimne, białe wnętrze, jednak atmosfera wydawała się napięta, gęsta od niepokoju, którego nie potrafiła od razu nazwać. Minęła recepcję zdecydowanym krokiem osoby przyzwyczajonej do wydawania poleceń. Wtedy zauważyła niewielki krąg klientów zgromadzonych mniej więcej na środku holu. Na ich twarzach malowała się mieszanina ciekawości i zażenowania. Jej kroki instynktownie zwolniły. Dobiegł ją cichy dźwięk. Oddech, niemal jęk, taki, jaki wydaje dziecko powstrzymujące łzy.
Kiedy w końcu zobaczyła, kto stoi w centrum tego napiętego kręgu, jej puls przyspieszył. Tessa Dalton, jej czternastoletnia córka, stała nieruchomo przy ladzie, ściskając plecak przy piersi. Jej wyraz twarzy był zastygły w osłupieniu i pustce, co podpowiadało Karen, że przestraszyła się już na tyle, że nie była w stanie zareagować. Dwóch umundurowanych ochroniarzy krążyło tuż obok niej. Jeden wydawał krótkie polecenia, a drugi czaił się za nią, gotowy ją złapać, gdyby zrobiła jeden niewłaściwy ruch. Żadna z nich nie zdawała się być świadoma rosnącej uwagi ani drżenia rąk dziewczyny.
Gdy Karen podeszła bliżej, usłyszała stłumione szepty klientów. Wokół niej rozbrzmiewały słowa takie jak „kłopoty”, „podejrzliwość” i „policja”. Jeden szczególnie donośny głos uparcie twierdził, że ktoś wcześniej zakłócał porządek, a strażnicy wykonywali tylko swoją pracę. Karen zignorowała to wszystko. Jej uwaga skupiła się na bladej twarzy córki i sztywnej postawie strażników.
Wkroczyła między nich a Tessę. W jej głosie słychać było spokój, jaki można było uzyskać jedynie z furii kontrolowanej doświadczeniem. „Co się dzieje?”
