Drzwi do piwnicy zatrzasnęły się dwie noce wcześniej. Ich macocha, Corinne Haldane, nie krzyczała, kiedy ich zamykała. Nigdy nie krzyczała. Jej spokojny głos zawsze sprawiał, że Rylan czuł się mniejszy przy niej niż przy kimkolwiek innym. Przyłapała go, jak podsuwał Pippie ostatni kawałek chleba z kuchni. Jej wyraz twarzy ani trochę się nie zmienił, gdy pociągnęła go za ramię w stronę klatki schodowej. Powiedziała po prostu: „Kradzież ma swoje konsekwencje”. Potem go puściła, a kiedy Pippa próbowała pójść za nią, lekkie popchnięcie, którym go poczęstowała, strąciło ich oboje ze schodów. Trzask w jego nodze rozbrzmiał tak głośno, że aż echem się rozbrzmiał.
Uwięziony w ciemności, Rylan przycisnął dłoń do zimnego betonu i wyszeptał: „Muszę się ruszyć. Muszę spróbować”. Te słowa go uspokoiły. Wiedział, że nikt inny nie przyjdzie. Jego ojciec był na statku badawczym u wybrzeży Atlantyku i miał wrócić dopiero za tydzień. Corinne zawsze czekała na te chwile nieobecności.
Spojrzał w przeciwną stronę piwnicy, gdzie pamiętał zarys starego zsypu na popiół sprzed miesięcy. Jeśli łączył się z otoczeniem, mogła być szansa. Niewielka. Ale Pippa nie zniosłaby kolejnej nocy w piwnicy. Ta pewność paliła go mocniej niż ból w nodze.
