W Dzień Ojca postanowiłem w końcu podziękować mężczyźnie, który pojawił się w moim życiu, gdy mój biologiczny ojciec odszedł. Przyszedłem z serdeczną kartką, przepisem mojej mamy na cytrynowy batonik i dziesięcioma latami wdzięczności. Nie spodziewałem się, że odejdę ze łzami w oczach, zdruzgotany prawdą, której nigdy się nie spodziewałem.
Moja mama wyszła za Gary’ego, gdy miałem 15 lat. Tata zniknął, gdy byłem niemowlęciem, i przez większość mojego życia byliśmy tylko ja i mama. Kiedy przyprowadziła Gary’ego do domu, nie wiedziałem, co myśleć. Ale był miły i cierpliwy, zawsze naprawiał zepsute rzeczy w domu, pojawiał się na szkolnych przedstawieniach, smażył idealne naleśniki w niedzielne poranki. Nigdy nie nazywałem go „tatą”, ale gdzieś w głębi duszy zastanawiałem się, czy może kiedyś zacznę.
Nigdy nie wymuszał więzi. Po prostu był – stały, pomocny, troskliwy. Kiedy mama zmarła dwa lata temu na raka, wspieraliśmy się nawzajem. Nie mocno, ale wystarczająco. Wystarczająco, by utrzymać kontakt.
Teraz, mając 25 lat, mieszkając w innym stanie i pracując jako grafik, postanowiłem, że ten Dzień Ojca to czas, by zamknąć tę emocjonalną pętlę. By podziękować. Upiekłem cytrynowe ciasteczka, sięgnąłem po książkę o II wojnie światowej, o której kiedyś wspominał, i napisałem mu kartkę wypełnioną wszystkim, czego nigdy nie powiedziałem na głos. „Nie byłeś moim ojcem z krwi i kości” – napisałem – „ale się pojawiłeś. Zostałeś. Byłeś ważny”.