Kiedy odeszła moja teściowa, poczułam coś, czego się nie spodziewałam: ulgę. Nigdy mnie nie lubiła. Ani razu nie powiedziała mi ani jednego miłego słowa ani nie wykonała żadnego gestu. Na jej pogrzebie mąż wręczył mi małe pudełeczko i powiedział: „Prosiła, żebym ci to dzisiaj dał”.
W środku był srebrny naszyjnik, którego nigdy wcześniej nie widziałam – delikatny wisiorek w kształcie łezki z maleńkim szafirem. Zamrugałam. „Jesteś pewna, że to dla mnie?”
Skinął głową. „Była bardzo jasna. Powiedziała, że masz to otworzyć dzisiaj. Sam.”
To słowo – samo – utkwiło mi w pamięci. Czekałam, aż w domu zapanuje cisza, syn zaśnie, a goście wyjdą. Siedząc na skraju łóżka, przyglądałam się naszyjnikowi. Wyglądał na vintage. Z tyłu, delikatnie wytrawione, widniały dwa inicjały: LT
Moje inicjały.
Nie mogłam sobie wyobrazić, jak mogła wejść w posiadanie naszyjnika z moimi inicjałami. Przypadek? Może. Ale ciekawość wzięła górę. Przeszukałam pudełko w poszukiwaniu liściku. Był – złożony, z moim imieniem wypisanym jej nieomylnym, ostrym pismem.
Zawahałem się. Potem otworzyłem.
